Zdjęcie
foto: Chris Niedenthal
Warszawa, 13 lub 14 grudnia 1981 roku.

W jakimkolwiek fotoreportażu, zawsze najtrudniej jest znaleźć sedno sprawy w jednym zdjęciu. Tu, najprawdopodobniej mi się to udało. Warszawa, pierwszy lub drugi dzień stanu wojennego. Jechałem Rakowiecką z fotografem TIME'a Davidem Burnettem i Piotrem Jaxa-Kwiatkowskim. z daleka zauważyłem to piękne skojarzenie i powiedziałem kolegom, że co jak co, ale to musimy sfotografować. Tylko jak? z ulicy nie ma mowy. Roi się od wojska, a aparat fotograficzny na ulicy to natychmiastowe aresztowanie. Na szczęście w tamtych latach nie było domofonów, więc można było wejść na klatkę schodową domu po drugiej stronie Puławskiej. Chciałem zapukać do jakiegoś mieszkania na wyższym piętrze i ubłagać lokatorów o dostęp do okna. Ale wiedząc, jak strasznie się bali takiej prośby, miałem obawę, że nam się to nie uda. Na szczęście można było otworzyć okno na klatce schodowej i ... z zapartym tchem, po kolei sfotografowaliśmy tę symboliczną scenę. Nikt nas na klatce nie zaczepił i szybko pomknęliśmy do mojego samochodu. Musieliśmy nieźle wyglądać - trzech wysokich mężczyzn w podejrzanie wielkich kurtkach zimowych, pod którymi znajdował się cały nasz majątek. a w dodatku, w tym pośpiechu zapomniałem wyłączyć alarm wsiadając do samochodu... Szczęście było jednak po naszej stronie i udało się nam uciec z tego miejsca by dalej krążyć po Warszawie w poszukiwaniu kolejnych fotograficznych możliwości. Robiąc to zdjęcie oczywiście czułem strach czy po prostu silny niepokój, ale w tych pierwszych dniach stanu wojennego można się było wszystkiego spodziewać. Wszystko było jedną wielką niewiadomą i tak naprawdę nikt nie wiedział, jak żołnierze zareagowaliby na widok fotografa.

W czasie stanu wojennego byłem w Polsce na statusie akredytowanego na stałe korespondenta zagranicznego. Wszystkie zdjęcia w tym okresie robiłem dla tygodnika NEWSWEEK, skąd zdjęcia moje były dalej rozpowszechniane na cały świat przez agencję BLACK STAR. Przyznaję się bez bicia, że choć nie była to łatwa praca, miałem o wiele łatwiejszą sytuację w porównaniu z moimi polskimi kolegami, którym - jak sądzę - groziły o wiele większe sankcje niż mnie będąc w Polsce na obcym paszporcie (jestem obywatelem brytyjskim) i oficjalnie akredytowanym w tym kraju. Ale byłem często zatrzymywany i czasami zmuszany do oddawania filmów (tyle tylko, że  bardzo rzadko oddawałem TE filmy, mając zawsze w kieszeniach puste fi1my na przynętę). Nigdy mnie nie traktowano brutalnie, choć raz pod Hutą Warszawa wyciągnięto mnie z samochodu pod pistoletem. Po kilku godzinach zawsze mnie wypuszczano.

Problem zawsze leżał w fakcie, że w gorących momentach milicja tępiła wszystkich fotografów, a demonstranci uważali nas za potencjalnych ubeków i nie darzyli nadmiernie gorącą sympatią. w tłumie często byli obecni prawdziwi ubecy, którzy dawali sobie różne znaki, ruch rękawiczką lub coś podobnego. w takich sytuacjach była to niezbyt wdzięczna praca.

Kłopoty w związku z fotografowaniem w stanie wojennym miałem więc mniej więcej normalne. Czasami okazywało się, że przy większych "zadymach" byłem już z góry "namierzony" (tak było min. w Nowej Hucie) i mała grupa milicjantów grzecznie czekała na mnie przy moim samochodzie, specjalnie zaparkowanym o kilometr od wydarzeń... Pamiętam szczególnie dobrze, kiedy pewien ubek zaproponował mi wprost, żebym po demonstracjach dawał mu komplet odbitek, w zamian za "ułatwienie" mi innych tematów...

Myślę, że reportażowych, gorących momentach myślenie o zrobieniu "artystycznego" zdjęcia jest tym samym gwarancją, że takiego właśnie zdjęcia się nie zrobi. Dobre zdjęcia robi się podświadomie - oczywiście z jakąś dozą "myślenia" - a nie na zamówienie. A więc raczej myślałem o utrwaleniu wydarzenia, tyle tylko, że starałem się zrobić to oczywiście jak najlepiej i jak najuczciwiej wobec tego wydarzenia i ludzi, których w danym momencie fotografowałem. A strach w gorących momentach zawsze miałem, ale kto nie miał? Trzeba wtedy tylko wyjść na przeciw temu strachowi i kiedy usłyszysz strzały, biec ku nim a nie jak zdrowy rozsądek nakazuje, w odwrotnym kierunku.

Wszystkie filmy z pierwszych dni stanu wojennego musiały niewywołane być wyszmuglowane z Polski i - żeby to miało jakikolwiek sens - znaleźć się w Nowym Jorku w najbliższy piątek najpóźniej. Samoloty z Polski jeszcze nie latały, mało kto podróżował samochodem, benzyny nie było. Sam nie chciałem wyjeżdżać bo bałem się, że nie pozwolą mi wrócić. Pierwszą, największą i najważniejszą partię filmów wysłałem więc przez nieznanego mi młodego studenta niemieckiego, którego znalazłem w ostatniej chwili przed odjazdem nocnego pociągu z Dworca Gdańskiego do Berlina. Chłopak wziął filmy i spisał się na medal. Nic nie zginęło. Zdjęcia ukazały się w NEWSWEEK'u podpisane moim nazwiskiem - co mnie nieco przestraszyło ale i ucieszyło oczywiście.

Lata te były dla mnie wspaniałe. Niestety fotoreporterzy lubią kiedy "coś się dzieje", a tu jak w raju - cały czas "coś się działo"! Ale trudno nie zdawać sobie sprawy, że były to czasy bardzo ważne i poważne, a poczucie uczestniczenia w wydarzeniach historycznych było niezastąpione.

Mieszkam teraz w Warszawie i razem z Woody Ochnio prowadzę studio fotografii reklamowej "MAGIC MEDIA". Przez wiele lat po stanie wojennym pracowałem jako fotograf kontraktowy NEWSWEEK'a a od 1985 roku TIME'a (w całej Europie Wschodniej i ZSRR). Teraz od kilku lat praca fotoreportera jest dla mnie czymś wyjątkowym. Ale zawsze miłym.

Chris Niedenthal

Poprzednie zdjęcie Następne zdjęcie


Pierwsza strona - Koncepcja wystawy - Lista ofiar stanu wojennego - Informacje techniczne